Drogi Dzienniku,
dziś po raz kolejny poczułam, jak ciężar odpowiedzialności przygniata moje ramiona, choć serce wciąż bije z nadzieją, iż mogę coś zmienić.
W mojej kamienicy przy ulicy Jana Pawła II wciąż słychać gwar to nie miejsce dla zmęczonego, chorego ciała, które ledwo trzyma się na nogach. Czułam to, kiedy szukałam nowego schronienia i pożywienia, a moje łapki metaforycznie mówiąc nie wytrzymywały już tego wyczerpania. Wiedziałam, iż nikt nie czeka na mnie tutaj, więc musiałam wyruszyć dalej, szukać bezpiecznego kąta i pożywienia, choć siły opuszczały mnie coraz szybciej.
Od dziecka byłam osobą odpowiedzialną. W przedszkolu pilnowałam, by dzieci odkładały zabawki na miejsce. W szkole pomogłam w organizacji dyżurów, a na studiach przewodziłam grupie projektowej. W pracy zbierałam fundusze na firmowe imprezy i prezenty dla kolegów. Te cechy wplecione są w moje DNA niczym nici w szalik.
Dlatego, gdy mieszkańcy jednogłośnie wybrali mnie na zarządcę klatki schodowej, nie byłam zdziądzona. Mimo młodego wieku z zapałem podjęłam się obowiązku.
Wanda, na czwartej klatce Krzyżakowie hałasują do późna, nie da się spać, narzekała mi sąsiadka, pani Anna Kowalska, starsza pani z podwórka.
Z euforią wzięłam sprawy w swoje ręce i rozmawiając z zakłócaczami, przekonałam ich, iż ich hałas wpływa na wszystkich. choćby najgłośniejsi przyznali się do winy i obiecali poprawę.
Wanda, ktoś po prostu wyrzuca śmieci na podwórko zamiast do kontenera! wzdychali mieszkańcy.
Stanęłam odważnie przed ich twarz, spojrzałam surowo i upokorzyłam ich nieporządek. Klatka lśniła czystością, a przy wejściu rozkwitał kwiatowy ogródek pełen barwnych tulipanów. Byłam dumna z porządku, czasami zatrzymywałam się przed drzwiami, by podziwiać efekt swojej pracy. Wszystko układało się tak, jak powinno, a ja radziłam sobie z tym jak mądra dziewczyna.
Aż pewnego dnia przed naszą kamienicą pojawił się bezdomny pies brudny, porysowany, łamliwy, o rudawym umaszczeniu. Schował się pod balkonem, próbując przetrwać noc.
Dzieci jako pierwsze go zauważyły. Podeszły do niego, ale matki, dostrzegając niebezpieczeństwo, krzyknęły przerażone:
Na bok! To może być niebezpieczne!
Złapały dzieci i odciągnęły biedaka:
Zjedź stąd! Nie! Wyjdź już!
Pies próbował wstać, ale bezskutecznie. Potem niezdarnie się pełzał, w końcu jednak tylko cicho łkał, patrząc na krzyczących ludzi. Z jego oczu spłynęły wielkie łzy.
Matki były zakłopotane. Sytuacja wymagała zdecydowanego działania, ale wezwać służby wydawało się przesadą. I wtedy wkroczyłam ja, jedyna nadzieja.
Tam jest pies! krzyczeli w chórze. Wanda, załatw to! To niebezpieczne!
Podszedłem bliżej, zajrzałem pod balkon. Nasze spojrzenia się spotkały moje surowe, jego pełne niepewności.
Pies westchnął i podjął kolejny bezskuteczny ruch, szukając drogi ucieczki. Zrozumiał, iż nie znajdzie tu pomocy, a siły go opuszczają. Z jego pyska wydobyło się ciche jęki.
Serce mi się ścisnęło.
Wygląda na to, iż ma uszkodzoną łapę powiedziałam głośno. Trzeba go zabrać do weterynarza.
Matki spojrzały na siebie, myśląc: Tylko nie my musimy się w to wtrącać! Pośpieszczone, wciągnęły dzieci do domu:
Musimy iść, dzieci już śpią! Wanda, zrób to!
Zostawiły mnie samą z bezdomnym zwierzakiem.
Westchnęłam, sięgnęłam po portfel i liczyłam, czy wystarczy złotówek na wizytę. Nie mogłam wziąć psa w ramionach był brudny i ciężki.
Rozglądając się po podwórzu, zauważyłam, iż pod naszą klatką zjeżdża stary Zastava. Z niej wyślizgnął się Łukasz Kryształ.
Co, to znowu ja, strażnik całego budynku? mrugnął sobie z uśmiechem.
Pomóż mi, proszę odpowiedziałam poważnie i skinęłam w stronę balkonu.
Łukasz pochylił się i zobaczył psa.
Twój?
Oczywiście, iż nie! wybuchnęła wściekłość w moim głosie. Trzeba pomyśleć o pomocy. Weterynarz jest blisko, ale nie mam nic, by go tam przewieźć.
Łukasz przyjrzał się zwierzakowi, po czym pochylił się nad swoim autem i westchnął:
Znam Lusię ona się na mnie wścieknie, gdy się dowie. Ale nie zostawię cię samej w potrzebie.
Wyciągnął z bagażnika zużytą kołdrę i położył ją na siedzeniach.
Jedźmy ratować! jeżeli coś się wydarzy, ty mnie chronisz!
Zgoda! przytaknęłam i zwróciłam się do psa: Chodź, maleńka, zabierzemy cię do lekarza. Trzymaj się.
Pies pozwolił się podnieść, nie protestował. Całą drogę głaskałam go i szeptałam uspokajające słowa.
W przychodni przyjechał młody lekarz Janek z potarganym włosem i poważnym wyrazem twarzyło. Dokładnie zbadał pacjenta, założył szynę na złamaną łapę i wypisał leki.
Będzie musiała leżeć, bo ma pęknięcie, wyjaśnił.
Czy jest w ciąży? zapytałam zaskoczona, czując się nieco niezdarnie.
Wygląda na to, iż tak, niedawno, potwierdził.
Co z nią zrobić? niepewnie dopytałam.
Nie mogę jej zabrać do domu, Lusia chciałaby ją wyrzucić, odparł Łukasz.
Ja też nie mam możliwości, dodałam cicho.
Musieliśmy gwałtownie znaleźć rozwiązanie.
Zbierzmy wszystkich mieszkańców! Tylko razem wymyślimy coś sensownego, zaproponował Łukasz stanowczo.
Mam nadzieję, iż tak, dodał lekarz. Za tydzień trzeba ją znowu przynieść, a ja już ją zapisałem. Jak się nazywa?
Wanda, odpowiedziałam, podając imię.
A pies? dopytał lekarz.
Nie wiedzieliśmy, jak go nazwać nie miał obroży ani chipu.
Agata! pierwsze, co przyszło mi na myśl.
Pies podniósł ucho, spojrzał na mnie i z westchnieniem zaszczebiotał.
Podoba ci się imię? Będziesz Agatą, dobrze? zapytałam łagodnie.
Pies potrząsnął się i po prostu się zgodził, co lekarz zanotował z uśmiechem.
Kiedy wróciliśmy do klatki, czekała nas surowa Łucja Kryształ, z ręką opartą na poręczy.
Gdzie byłaś? zapytała, ale gdy zobaczyła Łukasza z psem w ramionach, zamknęła usta i otworzyła oczy z niedowierzaniem.
Łucja, to pies wpadł do naszego domu, choćby jest w ciąży Zosia zabrałaśmy do lekarza, tłumaczył Łukasz. Chcemy zrobić mu legowisko pod balkonem, to takie smutne
Pod balkonem w taką zimę?! wykrzyknęła Łucja. Potrzebuje ciepła i przytulności!
Dlatego chcemy z sąsiadami coś wymyślić, kontynuował. Może wspólnie znajdziemy rozwiązanie.
Niespodziewanie Łucja nie sprzeciwiła się. Matka instynkt wzięła górę. Razem z Wandą przeszliśmy od mieszkania do mieszkania, zwołując nadzwyczajne zebranie.
Nikt nie chciał przyjąć psa, ale pojawił się pomysł: zebrane pieniądze przeznaczyć na budowę domku dla psa pod balkonem i stworzyć fundusz na karmę. tak powstał własny domik Agaty.
Mały, przytulny domek stał pod wielkim budynkiem, jak miniaturowa replika. W środku wypełniliśmy go miękkimi kocykami, zrobiwszy wygodne legowisko. Agata ostrożnie weszła, nie obciążając złamanej łapy.
Powinniśmy napisać oświadczenie do starosty, zasugerowałam. By wszystko było formalne.
Mieszkańcy gwałtownie podpisali dokument, a ja osobiście zanieśliśmy go na komisariat. Policja przyjęła nas ze zrozumieniem i oficjalnie zezwoliła na pobyt psa na terenie kamienicy.
Gdy wróciłam do swojego małego, uporządkowanego mieszkania, poczułam satysfakcję z wypełnionego obowiązku, choć sen nie przychodził. Po kilku próbach ubrałam się i wyszłam zobaczyć Agatę.
Jak się masz, kochana? zapytałam, siadając na ławce.
Pies cicho wycieknął. Było jej już cieplej, ból słabł, a najważniejsze przy mnie, w kimś, komu powoli.
Wrócę do ciebie, obiecałam. Może znajdziemy jeszcze lepsze rozwiązanie
Wtedy nie wiedziałam, co jeszcze przyniesie los.
Wciąż będę wozić Agatę do lekarza, dopóki nie wyzdrowieje całkiem. Młody lekarz, Janek, nie tylko będzie dbał o rudą sukę, ale i o mnie o moją oddaną i szczerość.
Wkrótce Janek zaproponował mi małżeństwo, a my z Agatą przeprowadzimy się do jego domu na wsi, gdzie pomieści się cała nasza mała rodzina ludzie i zwierzęta razem.
Łucja Kryształ niedługo dowiedziała się, iż spodziewa się dziecka; ich dom nabrał nowego życia, a kiedy urodziła się mała Zosia, choćby surowa pani Anna Kowalska uśmiechnęła się i przestała narzekać.
Czwarta klatka naszej kamienicy od tego dnia przeżywała pozytywne zmierzchy, choć nikt nie przypuszczał, iż wszystko zaczęło się w dniu, gdy czerwona suczka pojawiła się pod balkonem.
A ja, zmieniona mieszkanie, zachowując nieustający płomień dobroci, kiedy bawię się z Agatą i jej małym szczeniakiem, uśmiecham się i myślę:
Jestem tak szczęśliwa Dziękuję Ci, Wszechświecie! Wszystko to zaczęło się od naszej Agaty, psa z czwartej klatki.