Czuł, iż nikt tu nie cieszy się, iż znów musi gdzieś wyruszać w poszukiwaniu nowego schronienia i jedzenia – ale jego łapki już nie miały siły utrzymać wygłodniałego, chorych ciała…

6 dni temu

Czuł, iż nikt tutaj nie cieszy się z jego powrotu, iż znów musi wyruszyć w poszukiwaniu nowego schronienia i jedzenia a jego łapki nie wytrzymują już wyczerpanej, chorej postaci

Rozumiał to doskonale: nikt nie czekał na niego w tym miejscu. Musiał dalej czołgać się po ulicach Warszawy, szukać kąta, w którym znajdzie schronienie i pożywienie ale jego łapy już nie podtrzymywały obciążonego, chorego ciała.

Wiktoria Jankowska od zawsze była osobą odpowiedzialną.

W przedszkolu pilnowała, by dzieci odkładały zabawki na swoje miejsce. W szkole powierzono jej dyżury na świetlicy. Na studiach przewodziła grupie projektowej. W pracy wolontariacko zbierała fundusze na firmowe imprezy i prezenty dla współpracowników. Poczucie obowiązku zdawało się być wplecione w jej charakter.

Dlatego, gdy mieszkańcy jednogłośnie wybrali ją na opiekunkę kamienicy przy ulicy Mickiewicza, Wiktoria nie była zaskoczona. Pomimo młodego wieku podjęła się zadania z zapałem.

Wiktorio, na czwartym piętrze Kowalskich hałasują do późna, nie da się spać narzekała starsza sąsiadka, pani Aniela.

Wiktoria wzięła się do pracy, rozmawiając tak przekonująco z zakłócaczami, iż choćby najgłośniejsi lokatorzy przyznali się do winy i obiecali zmienić zachowanie.

Wiktorio, ktoś wrzuca śmieciuchy na podłogę, zamiast do pojemnika! jęknęli mieszkańcy.

Wiktoria stała w rogu, patrząc surowym wzrokiem na bałaganiarzy i bezlitośnie ich upokarzała. Klatka schodowa lśniła czystością, a przy wejściu rozkwitał ogródek pełen barwnych kwiatów. Wiktoria była dumna z porządku. Czasem zatrzymywała się przed budynkiem, by podziwiać efekt swojej pracy. Wszystko było tak, jak powinno. Poradziła sobie. Mądra dziewczyna.

Aż pewnego dnia przed kamienicą pojawił się pies

Brudny, zwichnięty, szary i rude, który wespół się przedarł aż do balkonu i schował się pod gzymsami, by przetrwać noc.

Pierwsze zauważyły dzieci. Podbiegły do niego, ale matki, wyczuwając niebezpieczeństwo, krzyczały przerażone:

Natychmiast odsuńcie się! To niebezpieczne!

Złapały dzieci i odgarnęły biedne zwierzę:

Odsuń się stąd! Hsss! Idź już!

Pies próbował wstać. Nie udało się. Potem próbował się czołgać, ale i to było za trudne. Zaczynał płakać, patrząc w stronę krzyczących ludzi, a z oczu spływały mu łzy.

Matki były zakłopotane. Sytuacja wymagała zdecydowanego działania, ale wezwanie służb czy schroniska wydawało się przesadą. Wtedy na podwórze wkroczyła Wiktoria jedyna nadzieja:

Tam jest pies! krzyczeli jednocześnie. Wiktorio, zajmij się nim! Niebezpieczne!

Wiktoria podeszła bliżej i zajrzała pod balkon. Ich spojrzenia się spotkały jej surowe, jego pełne zagubienia.

Pies westchnął i podjął jeszcze jedną daremną próbę, by się podnieść. Zrozumiał, iż nie ma tu pomocy. Nie miał siły ani chodzić, ani wstać. Z ust wydobył się słaby, żałosny jęk.

Serce Wiktorii ściśnięło się.

Wygląda na to, iż ma złamaną łapę rzekła głośno. Trzeba go zabrać do weterynarza.

Matki spojrzały na siebie. Każda myślała: Tylko nie my sami będziemy musiały się w to wciągać! po czym pośpiesznie wprowadziły dzieci do wnętrza kamienicy:

No dalej, musimy iść! Dzieci i tak muszą iść spać! Wiktorio, rozwiąż to!

I zostawiły dziewczynę samą z porzuconym zwierzęciem.

Wiktoria westchnęła, sięgnęła po portfel i przeliczyła, czy wystarczy złotówek na wizytę u weterynarza. Nie mogła samodzielnie podnieść psa był nie tylko brudny, ale i ciężki.

Wtedy podjechał stary Polonez taki sam jak używał pan Krzysztof Kowalski, sąsiad z trzeciego piętra.

Z pojazdu wyskoczył Łukasz Kowalski.

Co my tu mamy? Cały dom w potrzebie! Jakieś wykroczenie obrało? mrugnął wesoło.

Lepiej pomóż odpowiedziała poważnie Wiktoria, kiwając głową w stronę balkonu.

Łukasz pochylił się i zobaczył psa.

Czy to twój?

Oczywiście, iż nie! wykrzyknęła rozgniewana Wiktoria. Musimy mu pomóc. Weterynarz jest niedaleko, ale nie mamy środka, by go przewieźć.

Łukasz przyjrzał się zwierzakowi, a potem swojemu samochodowi, i westchnął z trudem:

Znam mojego Lusiaka wykrzyczy, jakby się dowiedział! Ale co człowiek nie zrobi dla dobrej sprawy?

Wyciągnął z bagażnika, podłożył stary koc na siedzenia.

No to jedźmy ratować! jeżeli będzie problem, ty mnie ochronisz!

Jasne! obiecała Wiktoria, po czym delikatnie zwróciła się do psa: Chodź, maleńka, zabierzemy cię do lekarza. Tylko wytrzymaj.

Pies pozwolił się podnieść, nie sprzeciwiał się. Wiktoria całą drogą głaskała go, szepcząc kojące słowa.

W przychodni weterynaryjnej przywitał ich młody lekarz, z puszystą fryzurą i poważnym wyrazem twarzy. Dokładnie zbadał pacjenta, założył szynę na uszkodzoną łapę i wypisał leki.

Musi dużo leżeć, ma pęknięcie kości wyjaśnił weterynarz.

A jest… w ciąży? zapytała zaskoczona Wiktoria, czując się nieco żenująco.

Wygląda na towarzyszkę, tak skinął głową lekarz.

Co z nią zrobić? zapytała niepewnie.

Nie mogę jej zabrać do domu odrzekł Łukasz. Lusia wyrzuciłaby ją z mieszkania.

Ja też nie mam możliwości dodała cicho Wiktoria.

Trzeba było znaleźć rozwiązanie w pośpiechu.

Zwołajmy wszystkich mieszkańców! Razem znajdziemy wyjście! zaproponował stanowczo Łukasz.

Bardzo się nad tym zastanawiam dodał lekarz. Po tygodniu musicie przyprowadzić ją z powrotem, żeby zobaczyć postępy. Czy macie nazwiska?

Wiktoria odpowiedziała, podając imię i nazwisko.

A jak ma na imię pies? dopytał weterynarz.

Wiktoria i Łukasz spojrzeli na siebie. Nie znali imienia brakował obroży, biletu.

Agata! pierwsze, co przyszło Wiktorii do głowy.

Pies podniony uszu, spojrzał w jej stronę.

Czy podoba ci się imię? Będziesz Agatą, dobra? zapytała łagodnie.

Pies przytulił się, a lekarz przytaknął z uśmiechem.

Zgodził się odnotował. Możecie zabrać Agatę. Jestem pewien, iż znajdziecie jej dobre miejsce.

Gdy trójka wróciła na klatkę, czekał już na nich szorstki, ale czujny Lusiak Kowalski, stojący przy schodach ręka w rękę.

Gdzie ty się podziała? ryknął, ale gdy zobaczył Łukasza z psem w ramionach, ucichł i otworzył oczy ze zdumienia.

Lusiak, to pies wpadł do mieszkania, a przy okazji jest w ciąży Zabraliśmy go do weterynarza wyjaśniał Łukasz w pośpiechu. Myśleliśmy, iż zrobimy mu legowisko pod balkonem takie już jest

W takim chłodzie pod balkonem?! wybuchł Lusiak. Potrzeba mu ciepła i przytulności!

Dlatego chcemy porozmawiać z sąsiadami kontynuował. Może wspólnie znajdziemy rozwiązanie!

Ku zdziwieniu wszystkich, Lusiak nie sprzeciwił się. Matczyny instynkt wygrał nad surowością. Wraz z Wiktorią ruszyli po mieszkania, zwołując mieszkańców na nadzwyczajne zebranie.

Nikt nie chciał przyjąć psa, ale pojawiła się propozycja: zbieramy pieniądze na budowę domku dla psa pod balkonem i tworzymy fundusz na karmę.

Tak Agacie powstał własny dom.

Mały, przytulny domek dla psa stanął pod klatką, jak miniaturowa replika całego budynku. Wnętrze wypełniono miękkimi szmatami i wygodnym legowiskiem. Agata ostrożnie wślizgnęła się do środka, nie obciskając bolącej łapy.

Powinniśmy napisać wniosek do starosty zasugerowała Wiktoria. Niech będzie wszystko oficjalne.

Mieszkańcy gwałtownie podpisali dokument, a Wiktoria złożyła go osobiście na komisariacie. Na szczęście przyjęto go ze zrozumieniem i oficjalnie zezwolono, by pies pozostawał na terenie kamienicy.

Kiedy Wiktoria wróciła do swojego małego, uporządkowanego mieszkania, poczucie spełnionego obowiązku wypełniło ją, ale sen nie przyszedł.

Po kilku nieudanych próbach ubrała się i wyszła zobaczyć Agatę.

Jak się czujesz? zapytała, siadając na ławce pod balkonem.

Pies cicho wyjąc. Było jej już cieplej, ból słabł, a najważniejsze przy niej był człowiek, któremu powoli ufała.

Wrócę do ciebie obiecała Wiktoria. Może znajdzie się jeszcze lepsze rozwiązanie

Nie wiedziała jeszcze, co los jeszcze przyniesie.

Wiktoria regularnie woziła Agatę do weterynarza, aż w końcu pies całkowicie wyzdrowiał. Młody lekarz, Paweł, nie tylko troszczył się o rudą suczkę, ale i o odpowiedzialną, szczerą Wiktorię.

Zaproponował jej wspólne życie, a Agata zamieszkała z nimi w domu na wsi, gdzie było miejsce dla ludzi i zwierząt.

W międzyczasie Lusiak Kowalski dowiedział się, iż spodziewa się dziecka, a otoczenie wyraźnie się zmieniło. Ich mieszkanie przestało być najgłośniejsze w bloku, a kiedy przyszedł mały Kuba, choćby surowa pani Aniela uśmiechnęła się i już nie narzekała.

Czwarta klatka w kamienicy od tego dnia przynosiła mieszkańcom pozytywne zmiany, choć nikt nie przypuszczał, iż wszystko zaczęło się tego samego dnia, gdy pod balkonem pojawiła się czerwona suczka.

A Wiktoria, choć zmieniła miejsce zamieszkania, zachowała nieustającą dobroć. Pewnego popołudnia, bawiąc się z Agatą i jej małym szczeniakiem, uśmiechnęła się i pomyślała:

Jestem tak szczęśliwa Dziękuję, Wszechświecie! A wszystko to zaczęło się od naszej Agaty, psa z czwartej klatki.

Idź do oryginalnego materiału