Słyszę, iż tutaj nie cieszą się, iż znów muszę wyruszyć w poszukiwaniu nowego kryjówki i pożywienia a moje łapki nie wytrzymują już obciążonego, chorego ciała Doskonale rozumiem: nikt tu nie czeka. Muszę znów się przeciskać gdzieś dalej, szukać schronienia, znaleźć jedzenie ale moje łapki już nie utrzymują wyczerpanej, chorej postaci.
Grażyna Wąsowa od zawsze była osobą bardzo odpowiedzialną.
W przedszkolu pilnowała, aby dzieci odkładały zabawki na miejsce. W szkole powierzyli jej dyżur na świetlicy. Na studiach była przewodniczącą sekcji. W pracy dobrowolnie zbierała pieniądze na firmowe imprezy i na prezenty dla współpracowników. Poczucie odpowiedzialności zdawało się być wplecione w jej charakter.
Dlatego, kiedy mieszkańcy jednogłośnie wybrali ją na szefa klatki schodowej, Grażyna nie była zaskoczona. Mimo młodełka podchwyciła zadanie z entuzjazmem.
Grażynko, na piętrze czwartym Królewiczowie hałasują aż do późnych godzin, nie da się odpocząć narzekała do mnie starsza sąsiadka, pani Anna Piotrowska.
I wzięłam się do roboty. Rozmawiałam z zakłócającymi tak przekonująco, iż choćby najgłośniejsi lokatorzy przyznali się do winy i obiecali się poprawić.
Grażynko, ktoś po prostu wyrzuca śmieci do kosza, nie zabiera ich do kontenera! jęknęli mieszkańcy.
Stałam przy drzwiach, spojrzałam surowo na uporządkowujących się ludzi i bezlitośnie ich upokorzyłam. Nasza klatka lśniła czystością, a przy wejściu rozkwitały kolorowe kwiaty w rabacie. Byłam dumna z porządku. Czasem stałam przed domem, by podziwiać efekty swojej pracy. Wszystko było tak, jak powinny być. Poradziłam sobie. Była mądra i odważna.
Aż pewnego dnia przed naszym domem pojawił się pies
Brudny, kudłaty, szczupły, o rudawym umaszczeniu, który wędrował aż do naszego podwórka i schował się pod balkon, by tam przetrwać noc.
Pierwsze dostrzegły to dzieci. Podbiegły do niego, ale matki, zauważając zagrożenie, wykrzyknęły przerażone:
Natychmiast odsuńcie się! To może być niebezpieczne!
Złapały dzieci i odciągnęły nieszczęsnego zwierzę:
Schowaj się stąd! Do diabła! Idź już!
Pies próbował wstać. Nie udało się. Próbowano raczej się czołgać, ale i to było dla niego zbyt trudne. Zaczął płakać, patrząc nieśmiało na krzyczących ludzi. Wielkie łzy spłynęły mu po pysku.
Matki były zakłopotane. Sytuacja wymagała zdecydowanego działania, ale wezwać służby czy policję wydawało się przesadą. Wtedy ja wkroczyłam na podwórze jedyną nadzieję:
Tam jest pies! krzyczeli chórem. Grażynko, zajmij się tym! Niebezpieczny!
Podszedłam bliżej i zajrzałam pod balkon. Nasze spojrzenia się spotkały moje surowe, jego pełne niepewności.
Pies westchnął, podjął jeszcze jedną daremną próbę, by się uwolnić. Zrozumiał, iż nie ma tu miejsca dla niego. Nie miał już siły ani chodzić, ani się ruszać. Z ust wydobyło się jedynie żałosne piszczenie.
Moje serce zadrżało.
Wygląda na to, iż ma złamaną łapę powiedziałam głośno. Musimy go zanieść do weterynarza.
Matki spojrzały na siebie. Każda myślała: Tylko niech nie wpakują nas w to! po czym pośpiesznie wprowadziły dzieci do domu:
No dalej, musimy iść! Dzieci i tak muszą spać! Grażynko, ogarnij to!
I zostawiły mnie samą z porzuconym zwierzakiem.
Westchnęłam, sięgnęłam do torby i policzyłam, czy wystarczy złotówek na wizytę u weterynarza. Nie mogłam samodzielnie podnieść psa był brudny i ciężki.
Szukałam pomocy, rozejrzałam się i zauważyłam, iż pod klatką wjechał stary Zastawa, taki sam, jak używała rodzina Królewska.
Z pojazdu wyskoczył Leon Król.
No proszę, królewska kontrola! Co się tu dzieje? mrugnął figlarnie.
Pomóż proszę odpowiedziałam poważnie, kiwając głową w stronę balkonu.
Leon pochylił się i zauważył psa.
Twój?
Oczywiście, iż nie! pogniewała się we mnie Grażyna. Musimy mu pomóc. Weterynarz jest blisko, ale nie mamy nic, czym go przewieziemy.
Leon przyjrzał się psu, potem swojemu samochodowi i westchnął ciężko:
Znam mojego Lusiaka zbeszczeci mnie, jeżeli się dowie! Ale cóż, człowiek nie odmawia dobremu uczynkowi.
Wyciągnął z bagażnika poobijany koc i położył go na siedzenia.
Jedziemy ratować! jeżeli coś się zadziało, ty mnie obronisz!
Jasne! przyrzekłam, po czym delikatnie zwróciłam się do psa: Chodź, mały, zaprowadzimy cię do lekarza. Trzymaj się.
Pies dał się podnieść, nie sprzeciwiając się. Całą drogę głaskałam go i cicho uspokajałam.
W przychodni weterynaryjnej czekał młody lekarz z kudłatą fryzurą i poważnym wyrazem. Dokładnie zbadał pacjenta, założył szynę na uszkodzoną łapę i wypisał leki.
Musi dużo leżeć, ma pęknięcie wyjaśnił weterynarz.
A czy jest w ciąży? zapytałam zaskoczona, czując się nieco nierozważnie.
Wygląda na to, iż niedawno skinął głową lekarz.
Co z nią zrobimy? dopytałam, niemal bezradna.
Nie mogę jej zabrać do domu zakrzyknął Leon. Lusiak wyrzuci ją z mieszkania.
Ja też nie mam możliwości dodałam cicho.
Potrzebowaliśmy szybkiego rozwiązania.
Zbierzmy wszystkich mieszkańców! Razem wymyślimy coś! zaproponował stanowczo Leon.
Liczę na to potwierdził weterynarz. Co tydzień przychodzimy, by sprawdzić postępy. Czy macie imiona?
Grażyna odpowiedziałam, podając swoje imię.
A jak ma na imię pies? zapytał lekarz.
Leon i ja spojrzeliśmy na siebie. Nie mieliśmy żadnego identyfikatora.
Agata! padło pierwsze, co przyszło mi do głowy.
Pies podniósł ucho i spojrzał na mnie.
Podoba ci się imię? Zostaniesz Agatą, dobrze? zapytałam łagodnie.
Pies kichnął.
Zgodził się odnotował uśmiechnięty lekarz. Możecie ją zabrać. Na pewno będziecie mieć z niej radość!
Gdy wróciliśmy do klatki, czekała na nas surowa Łucja Król, stojąca przy schodach z rękoma na biodrach.
Gdzieś się podziewałeś? wybuchła, ale gdy zobaczyła Leona z psem, uciszył się i szeroko otworzył oczy.
Łucja, to pies wpadł do domu i jeszcze jest w ciąży Zabraliśmy go na weterynarza wyjaśnił gwałtownie Leon. Pomyśleliśmy, iż zrobimy mu legowisko pod balkonem To naprawdę smutne
W tak zimne dni pod balkonem?! wykrzyknęła Łucja. Trzeba mu zapewnić ciepło i przytulisko!
Dlatego chcemy porozmawiać z sąsiadami dodał Leon. Może razem coś wymyślimy!
Ku naszemu zdziwieniu Łucja nie sprzeciwiła się. Wydawało się, iż matczyny instynkt wzięła górę. Razem z Grażyną ruszyliśmy od mieszkania do mieszkania, by zwołać wyjątkowe zebranie.
Nikt nie chciał przyjąć psa, ale wpadł pomysł: zbierzmy pieniądze na budowę psiego domku pod balkonem i stwórzmy fundusz na karmę.
Tak Agacie znalazł własny kąt.
Mały, przytulny domek pod klatką wyglądał jak miniatura całego budynku. W środku położono miękkie koce i wygodne legowisko. Agata ostrożnie weszła, dbając, by nie nadwyrężać bolącej łapy.
Powinniśmy napisać oświadczenie do starosty zasugerowała Grażyna. Niech będzie wszystko formalne.
Mieszkańcy gwałtownie podpisali dokument, a ja sam zaniosłem go na komisariat. Na szczęście przyjęli nas ze zrozumieniem i oficjalnie pozwolili psu pozostać na terenie domu.
Kiedy wróciłam do swojego małego, uporządkowanego mieszkania, poczułam satysfakcję z wypełnionego obowiązku, choć sen jeszcze nie przyszedł. Po kilku nieudanych próbach wstałam, ubrałam się i poszłam zobaczyć Agatę.
Jak się trzymasz? zapytałam, siadając na ławce.
Pies cicho wyjąc, już się rozgrzał, ból ustąpił, a najważniejsze przy mnie był człowiek, któremu zaczął
zaczęło ufać.
Wrócę do ciebie obiecałam. Może znajdziemy jeszcze coś lepszego
Wtedy nie wiedziałam, co los jeszcze przyniesie.
Będę wielokrotnie woziła Agatę do weterynarza, aż całkowicie wyzdrowieje. Młody lekarz, Wojciech, nie tylko będzie dbał o rudego psa, ale i o odpowiedzialną, szczerą Grażynę.
Zaproponował jej rękę, a oni razem wstąpili do jego wiejskiego domu, gdzie zmieści się każdy ludzie i zwierzęta.
W międzyczasie Łucja Król dowiedziała się, iż spodziewa się dziecka, a jej ciało zaczęło się zmieniać. Mieszkanie przestało być najgłośniejsze w budynku, a kiedy przyszedł mały Wiktor, choćby surowa Anna Piotrowska jedynie uśmiechnęła się i nie narzekała.
Czwarta klatka schodowa przeżyła pozytywne zmierzenia, choć nikt nie pomyślał, iż wszystko zaczęło się w dniu, kiedy pod balkonem pojawił się rudawy pies.
A ja, Grażyna, choć zmieniłam miejsce zamieszkania, zachowałam nieustającą życzliwość. Pewnego dnia, bawiąc się z Agatą i jej szczeniakiem, uśmiechnęłam się i pomyślałam:
Jestem szczęśliwa Dziękuję, Wszechświecie! A wszystko to zaczęło się od naszej Agaty, psa z czwartej klatki.