Kuzia – Wzruszająca Opowieść o Przyjaźni i Przygodach Niezapomnianego Bohatera

4 dni temu

Po weselu goście się rozjechali, a córka wyprowadziła się do męża. W mieszkaniu zrobiło się pusto. Po tygodniu męki w ciszy, ja i żona postanowiliśmy kupić zwierzę. Chcieliśmy, by zastąpiło nam córkę i podtrzymało rodzicielskie odruchy: karmienie, tresurę, spacery i sprzątanie czyichś nieczystości. Miałem też nadzieję, iż w przeciwieństwie do córki zwierzę nie będzie się odgryzać, kraść moich papierosów ani szperać nocą w lodówce. Nie zdecydowaliśmy jeszcze, co kupimy, planując wybór na miejscu.

W niedzielę wybraliśmy się na giełdę zoologiczną. Przy wejściu sprzedawano sympatyczne świnki morskie. Spojrzałem pytająco na żonę.
Nie, odcięła stanowczo. Nasza była lądowa.

Ryby były zbyt ciche, a papugi, przypominające kolorem i gadatliwością naszą córkę, wywoływały u żony alergię na ptasi puch. Spodobała mi się małpka jej grymasy przypominały córkę w okresie dojrzewania. Ale żona zagroziła, iż położy się między nami jak trup, więc musiałem odpuścić. W końcu z małpą znaliśmy się ledwie pięć minut, a do żony zdążyłem się przyzwyczaić.

Zostały psy i koty. Psy wymagały ciągłych spacerów, a koty to kłopot: słabo widziałem siebie jako sprzedawcę kociąt pod metrem. Wybór padł na kota.

Naszego Kota poznaliśmy od razu. Leżał w akwarium z pleksiglasu, otoczony nieporadnymi kociętami. Maluchy wtykały mokre noski w jego puszysty brzuch i sennie przebierały łapkami. Kot spał. Na akwarium wisiała tabliczka: *Kuźma*. Sprzedawczyni opowiedziała wzruszającą historię o trudnym kocim dzieciństwie. O tym, jak dorastający razem z nim pies niemal go nie zagryzł, i biedak nie miał już miejsca w mieszkaniu.

Z wyglądu nasz wybraniec był rasowym persem o pięknym szarym umaszczeniu. Ale dokumentów, potwierdzających, iż spłaszczony nos to nie wada genetyczna, a cecha rasy, nie było. Według zaginionych papierów kot oficjalnie nazywał się *Hrabia*, ale reagował na Kuźmę. I tak go kupiliśmy.

Do domu dotarliśmy bez problemów Kuźma całą drogę cicho pochrapywał pod siedzeniem w samochodzie. Już w klatce schodowej, znając mój stosunek do okaleczania, żona zapytała z przekąsem:
Jesteś pewien, iż nie jest wykastrowany?

Zaciąłem się. Nie dlatego, iż nie lubię mniejszości, ale wykastrowany kot przypominał mi Quasimoda, okrutnie okaleczonego przez ludzi. Rozłożyłem Kuźmę na podłodze i przeprowadziłem wstępne badanie urologiczne. W półmroku klatki schodowej pokryte futrem kocie genitalia były niewidoczne, a cały puszysty brzuch pełen był skołtunionej sierści. Próbowałem wczuć się w rolę zoofila i przesunąłem dłonią po kociej krocze. Kot zawył, ale wydawało się, iż wszystko jest na miejscu.

Tego dnia z rewizją lodówki zawitała do nas córka. Zobaczywszy Kuźmę, porzuciła nadgryziony tort i rzuciła się na zwierzę. Razem z matką wepchały go do wanny i wymyły dziecięcym szamponem. Potem owinęły go w ręcznik mój, nie wiem czemu i wysuszyły suszarką.

Gdy Kuźma odzyskał godny wygląd, żona zaczęła go czesać, wycinając kołtuny. Kot wydawał obrzydliwe pomruki. Nie przeszkadzałem im i z piwem usunąłem się do kuchni.

Idylla w pokoju rozpadła się przeraźliwym miaukiem i trzaskiem. Rozległ się dźwięk tłuczonego szkła i wycie. Odstawiłem butelkę i ruszyłem na dźwięk. Żona siedziała na kanapie, kołysząc się w rytm własnego skowytu, z wyciągniętymi rękami pokrytymi krwawiącymi zadrapaniami. Obok leżały nożyczki i kłęby kociej sierści. Zebraliśmy się wokół niej z córką.
Co się stało?

Żona spojrzała na nas smutnymi oczami i znów zawyła:
Ja-a-jca-a!
Jakie jajca?
Od-ry-wa-ły się!
Skąd?!
Od kota-a-a!

Daleki jestem od medycyny, ale mam silne podejrzenie, iż takie rzeczy się tak po prostu nie odrywają. Zwłaszcza u kotów.

Długo i bezskutecznie próbowaliśmy zrozumieć, co się wydarzyło. Z natury jestem łagodny, ale tak bardzo chciałem udusić żonę. Zawsze mam ochotę zabić płaczącą kobietę. Z współczucia. Jak ciężko rannego żołnierza, by nie cierpiała i nie rozdzierała duszy innym swoim jękiem.

W końcu żona otworzyła zaciśnięte dotąd pięści. Na zakrwawionych i mokrych od łez dłoniach leżały dwa puszyste kłębki. Szara sierść lśniła kroplami krwi. Okazało się, iż gdy żona wycinała kołtuny między tylnymi łapami, kot szarpnął się. A ona, mierząc nożyczkami w kłębek sierści, przez pomyłkę odcięła to, co tam trafiło. A trafiły, jak twierdziła, właśnie jajca.

Przez łzy i cieknący katar udało się zrozumieć, iż kot ryknął z bólu i schował się pod kanapą, uprzednio zdrapując żonie ręce do krwi. I oczywiście po drodze rozbił wazon. Gdybym był na jego miejscu, za takie traktowanie odgryzłbym głowę i zdemolował całe mieszkanie. O czym poinformowałem żonę. Znów zawyła.

Z córką uzbroiliśmy się w mopa i położyliśmy na podłodze. Pod kanapą, w najciemniejszym i zakurzonym kącie, świeciły się bursztynowe oczy nowo powstałego kastrata. Kot warczał złowrogo. Na łagodne namowy, wsparte parówkami, nie reagował. Jako facet rozumiałem go w pełni.

Córka delikatnie popychała Kuźmę mopem w stronę krawędzi kanapy, a ja próbowałem chwycić ofiarę domowej chirurgii za wystające kończyny. Kot okazał się niezwykle sprytny i nie dawa

Idź do oryginalnego materiału