Nie zdążył zasadzić drzewa. Zrobiłam to za nas obojga.

1 miesiąc temu

Nie zdążył posadzić drzewa. Zrobiłam to za nas oboje.

Kasia siedziała przy starym drewnianym stole w salonie, trzymając w dłoniach kieszonkowy zegarek męża. Był ciężki, ze starą posrebrzaną kopertą i pękniętą szybką. Wskazówki zatrzymały się na wpół do szóstej godzinie, która nic nie znaczyła. Albo znaczyła zbyt wiele. Przewracała go w palcach, jakby próbowała przywrócić go do życia.

Co przede mną ukrywasz, Wojtku? szepnęła, wpatrując się w tarczę. Nosiłeś go zawsze, choćby gdy stanął. Dlaczego?

Wojciech odszedł trzy miesiące temu. Zawał, nagły jak błyskawica. Kasia miała trzydzieści dwa lata, on trzydzieści pięć. Dopiero zaczynali marzyć o dzieciach, podróżach, małym ogródku za domem. Ale czas się zatrzymał. Tak jak ten zegarek.

Kasia westchnęła i odłożyła go na bok. Chciała posprzątać rzeczy męża, ale każdy sweter, każda książka przywracały jego obecność. Zegarek był ostatnią zagadką. Wojtek nigdy nie mówił, skąd go ma. Tylko powtarzał: To ważne, Kas. I tyle.

Wstała, podeszła do okna. Ich dom na przedmieściach tonął w jesiennych liściach. Sąsiedzkie dzieci ganiały za piłką, gdzieś szczekał pies. Życie toczyło się dalej, ale dla Kasi jakby zamarło.

Dość powiedziała sobie. Trzeba iść dalej. Chociażby dla niego.

Kasia nie należała do osób, które łatwo się poddają. Przed ślubem pracowała jako florystka w miejskim salonie, układając bukiety, które rozświetlały ludziom twarze. Wojtek żartował, iż oswaja kwiaty. Sam był inżynierem, cichym, ale o ciepłym spojrzeniu. Poznali się przypadkiem Kasia upuściła doniczkę z fiołkami przed kawiarnią, a Wojtek, który właśnie przechodził, pomógł pozbierać skorupy.

Nie martw się, kwiat przetrwa powiedział wtedy, uśmiechając się. Ale ty, wygląda na to, iż jesteś w szoku.

To była moja ulubiona doniczka! oburzyła się Kasia, ale zaraz wybuchnęła śmiechem. Jego spokój był zaraźliwy.

Tak zaczęła się ich historia. Po roku wzięli ślub, kupili dom na przedmieściach, wzięli kota o imieniu Dymek. Marzyli o dziecku. Ale los zadecydował inaczej. Półtora roku temu Kasia straciła malucha w piątym miesiącu. Wojtek był przy niej, trzymał ją za rękę, milczał, ale to milczenie znaczyło więcej niż słowa. Nie mówili o tamtym bólu, po prostu żyli dalej. A teraz jego zabrakło.

Zegarek leżał na stole jak nieme przypomnienie. Kasia wzięła go i zdecydowanym krokiem wyszła z domu. W mieście był stary zegarmistrz, o którym Wojtek kiedyś wspomniał. Może on wie, co z nim nie tak.

Zakład zegarmistrzowski znajdował się w wąskiej uliczce. Szyld głosił: Zegary i czas. Naprawa. Za ladą siedział starszy mężczyzna o gęstych brwiach i przyjaznym spojrzeniu. Nazywał się Stanisław Nowak.

Dzień dobry powiedziała Kasia, kładąc zegarek na ladzie. Nie chodzi. Może pan go naprawić?

Stanisław założył okulary i dokładnie obejrzał zegarek.

Hm, starocie mruknął. Niemieckie, początek XX wieku. Skąd je pani ma?

To własność mojego męża. On bardzo je cenił.

Starszy mężczyzna skinął głową, jakby zrozumiał więcej, niż powiedziała. Otworzył tylną kopertę i zmarszczył brwi.

Coś tu jest powiedział, wyjmując z koperty złożony kawałek papieru. Wygląda na list.

Kasia zamarła.

List? Jaki list?

Nie wiem wzruszył ramionami Stanisław. Ale zegarek nie chodzi, bo mechanizm jest zardzewiały. Da się naprawić, ale potrwa to kilka dni. A list należy do pani.

Podał jej pożółkłą kartkę. Kasia wzięła ją drżącymi palcami, ale nie odważyła się rozwinąć.

Dziękuję szepnęła. Przyjdę po zegarek później.

W domu Kasia długo siedziała z listem w dłoniach. Kot Dymek ocierał się o jej nogi, mruczał, ale ona go nie zauważała. W końcu, głęboko wzdychając, rozwinęła kartkę. Pismo było Wojtka staranne, z lekkim pochyleniem.

Moje małe maleństwo, którego nigdy nie zobaczę.

Przepraszam, iż nie mogłem cię ochronić. Obiecałem twojej mamie, iż będziemy rodziną, ale życie zadecydowało inaczej. Wiesz, zawsze chciałem posadzić dla ciebie drzewo. Klon, taki jak u mojego dziadka. Mówił, iż drzewo to życie, które trwa. jeżeli to czytasz, znaczy, iż nie zdążyłem. Ale mama zrobi to za mnie. Jest silna, moja Kasia. Dbaj o nią, dobrze?

Twój tata, Wojtek.

Łzy spływały po policzkach Kasi. Przycisnęła list do piersi, jakby mogła przez te słowa przytulić Wojtka. Napisał to po ich stracie, ale nie pokazał jej. Dlaczego? By nie rozdrapywać rany? A może by zostawić jej nadzieję?

Zawsze robiłeś wszystko po swojemu szepnęła, uśmiechając się przez łzy. Dobrze, posadzę twój klon.

Następnego dnia Kasia pojechała do szkółki. Wybrała młodego klonu o intensywnie zielonych liściach. Sprzedawczyni, starsza kobieta o imieniu Zofia, zauważyła jej zamyślony wyraz twarzy.

Dla kogo drzewko? zapytała, owijając korzenie jutą.

Dla syna cicho odpowiedziała Kasia. I dla męża.

Zofia spojrzała na nią ciepło.

Dobre dzieło, córeczko. Drzewo to pamięć. Mój mąż też kochał klony. Co wiosnę sadził jedno, póki mógł. Teraz ja się nimi opiekuję.

A on gdzie teraz jest? zapytała Kasia.

Odszedł pięć lat temu. Ale widzę go w każdym liściu uśmiechnęła się Zofia. Sadź, nie bój się. Przyjmie się.

Kasia skinęła głową, czując w piersi ciepło. Wróciła do domu, wzięła szpadel i zaczęła kopać dziKopała tak długo, aż ziemia była gotowa, a gdy klon stanął dumnie w ich ogrodzie, Kasia poczuła, jak serce wypełnia jej spokój, bo wiedziała, iż teraz z każdym nowym listkiem Wojtek będzie przy niej.

Idź do oryginalnego materiału