Pewnego dnia, gdy słońce chyliło się ku zachodowi, z psem wybraliśmy się na spacer do Łazienek Królewskich w Warszawie. Powietrze było rześkie po niedawnej ulewie, a szum fontanny kołysał spokojem. Nie przeczuwałem wtedy, iż ta zwykła przechadzka zmieni się w coś niezwykłego.
Mój pies, Burza, nagle zesztywniał. Sierść na karku zjeżyła się, uszy postawił dęba. Zamarł na chwilę, jakby wyczuł coś złowrogiego, po czym ruszył jak strzała w stronę czarnej torby leżącej na trawie. Krzyknąłem, ale nie zareagował. Biegł z determinacją, jakby wiedział, co robi.
Podbiegł do torby, szczekając głośno i rzucając się w jej stronę. Rozejrzałem się wokół nie było nikogo, kto mógłby ją zostawić. Serce zabiło mi szybciej. Zanim zdołałem zareagować, Burza chwycił torbę w zęby i ruszył w stronę fontanny. Wrzasnąłem z całych sił, ale pies zdawał się nie słyszeć.
W jednej chwili skoczył do wody, ciągnąc za sobą podejrzany pakunek. Stałem jak sparaliżowany, gdy nagle huk wstrząsnął powietrzem. Woda eksplodowała w górę, zalewając wszystko wokół. Dopiero wtedy zrozumiałem w torbie był ładunek wybuchowy. Woda stłumiła siłę wybuchu, oszczędzając ludzi spacerujących po parku.
Burza wiedział. On to przeczuł, gdy ja jeszcze nie rozumiałem zagrożenia. Swoim instynktem i odwagą uratował dziesiątki osób.
Teraz, gdy przechodzę obok tej fontanny, zawsze zatrzymuję się na chwilę. Woda płynie jak dawniej, ale ja już wiem mój pies odszedł jak bohater. I choć minęło tyle lat, wciąż czuję w sercu dumę i ból. Bo Burza w ostatnich sekundach swojego życia myślał nie o sobie, ale o nas wszystkich.