Stanisław Kowalski, po czterech latach monologu z samym sobą, wciąż trzymał się ściśle ustalonego rozkładu: wstaje o siódmej, śniadanie o ósmej, wiadomości o dziewiątej. Wszystko poukładane niczym butelki w szafce odpalane rączkami w tę samą stronę. Tak toczyło się jego życie od śmierci żony.
Cudownie, po prostu cudownie Jagoda by się uśmiechnęła, mruknął pod nosem, patrząc w pustą kuchnię.
Wieczorem, jak zwykle, wyruszył po chleb do małego sklepiku przy ulicy Miodowej. Na schodach przed wejściem siedział kocur. Rude futro odłaziło się w nieładzie, jedno oko otarło się od łez, a drżenie było równie tajemnicze, co podmuch wiatru.
No witaj, kolego, usiadł przy kocie i dodał: Wyglądasz, jakbyś przegrał w totolotka.
Kotek spojrzał na niego, jakby chciał powiedzieć: Stary, życie to po prostu ból.
Stanisław wyciągnął rękę. Zwierzak nie uciekł, złapał się za pierś i przytulił się, mrucząc ledwie słyszalny dźwięk.
Lód, mój mały przyjacielu, zaśmiał się, kiwając głową.
W tym momencie usłyszał kroki. Z trzeciego piętra zsunęła się Grażyna Nowak, sąsiadka z krzywym uśmiechem i zawsze gotowa na plotki.
Stanisławie! Co tu kombinujesz z tym stworzonkiem? wykrzyknęła.
Zmarzł biedak.
Idealnie! Nie ma tu miejsca na wędrowców. Roznoszą pchły, choroby i tak dalej.
Stanisław podniósł kotka, spojrzał najpierw na Grażynę, potem na zwierzę.
Chodźmy gdzieś ciepłe, wyszeptał.
Co ty szalejesz! Nie wpuszczaj brudu do domu! protestowała Grażyna. A jak umrze, będzie czysto.
Z kotkiem w ramionach wrócił do mieszkania. Kotek nieśmiało podążał, a na progu wąchał powietrze.
Nie bój się, wchodź to nie jest ulica.
Pierwsze co zrobił, to zaniósł go do łazienki. Ciepła woda i odrobina szamponu kociak zamknął oczy i przyjemnie mruczał.
Słabyś mój, mamrotał Stanisław, przyglądając się bliznom i wypadniętym włoskom. Kto ci takę radę dał?.
Nasypał mu kiełbasę i ser, które zniknęły w mig.
Od tej pory będziesz Ryjek, postanowił. Będziesz naszym domowym ozdobnikiem.
Położył stary ręcznik przy kaloryferze, kocur zwijał się w kłębek i od razu zasnął. Stanisław patrzył na niego, myśląc: Co teraz? Trzeba jedzenie i weterynarz.
Jednak w domu zrobiło się żywiej.
Dobrze, przetrwasz jedną noc. Potem zobaczymy, co dalej.
Rano obudził się od hałasu. Na kuchni chaos: garnek przewrócony, ziemia na podłodze, filiżanka połamana. Ryjek siedział, czule liżąc łapę.
Co ty wykręciłeś? ryknął Stanisław.
Kotek podniósł głowę, spojrzał obojętnie, jakby pytał: Dzień dobry, spałeś dobrze?.
Wszystko, od razu go odprowadzę. Nie jestem gotowy na taki zamęt.
Stojąc w zniszczonej kuchni, poczuł, iż po dwóch latach idealnego porządku wszystko runęło w jedną noc. Zamieszanie, co tu się dzieje?.
Bracie, zwrócił się do kota, nie damy rady samemu.
Wziął Ryjka na ręce i ruszył do drzwi. Na progu spotkał się nos w nos z Grażyną, zmarszczoną w nieprzyjaznym grymasie.
Aha! Widziałam to, co się stało! Mówiłam, iż skończy się źle! wykrzyknęła.
Stanisław spojrzał najpierw na nią, potem na kota, który przytulił się do jego klatki piersiowej i mruczał.
Nie oddam go!, powiedział nagle.
Co? Jak nie oddasz? spytała zdziwiona.
Przyzwyczai się. Wychowam go.
Rozrwie ci dom! ostrzegła.
Niech sobie będzie, nie mam pałacu.
Grażyna zamrugała i odeszła, hałasując drzwi. Stanisław został sam z kotem i zrujnowaną kuchnią.
Dobra, Ryjek, podjąłem zobowiązanie. Nie kombinuj więcej, westchnął, sprzątając po pół godzinie, podczas gdy kot patrzył, jakby był sędzią jego działań.
Widzę, jak wyglądają sprawy, mówił, zamiatając. Ja się męczę, a ty co? Jakbyś był szefem.
Kotek wydał ciche miauknięcie, jakby się zgadzał.
Po obiedzie wszystko znowu lśniło. Jednak gdy Stanisław usiadł przy stole, Ryjek nagle wskoczył na półkę i zrzucił stos książek.
Ty to sobie wymyślasz! wydał z siebie Stanisław.
Złość gwałtownie przeszła, a w sercu pojawiło się coś nowego ciepło.
Wieczorem poszedł do sklepu po karmę. Sprzedawczyni uniosła brew:
Znowu kota przyprowadzacie?
Tak, chyba tak.
A w domu macie zwierzę? No nie ma mowy!.
Jestem w szoku, odparł z uśmiechem.
W domu nakarmił Ryjka nową karmą, a kot z zadowoleniem się przytulił.
Podoba ci się?, zapytał.
Kotek ocierał się o nogę.
Tydzień później życie Stanisława już nie było takie same. Wstawał nie od budzika, a od porannych harców Ryjka. Wieczorami nie oglądał wiadomości, tylko bawił się z kotem sznurkiem.
Jagoda by się śmiała, zobaczyć, co stał się mój perfekcyjny mąż, mówił pod nosem.
Mieszkanie wypełniło się domkiem przy oknie, drapakiem, miseczkami. Zniknęła tam cisza, którą kiedyś tak kochał.
Grażyna wciąż zaglądała według własnego harmonogramu: raz pytanie, raz komentarz, ale zawsze zerkając na Ryjka.
Rozkręciłaś tu mały zoo!, chichotała. Czekaj, przyjdą karaluchy.
A jakie karaluchy? U nas czystość lepsza niż u niektórych! odpowiedział Stanisław.
Grażyna wzdychała, odchodziła, zostawiając w mieszkaniu nowy zapach nie sterylnego pustego, a ciepły, żywy.
Trzy tygodnie później Stanisław malował grzejnik, stojąc na stołku, gdy Ryjek, przemykając pod ręką, wpadł łapą w farbę i rozlał białe smug po całym pokoju.
Artysto!, roześmiał się, podnosząc kota.
Usłyszeli pukanie.
Co znowu u ciebie?, wpadła Grażyna.
Ryjek właśnie zajmuje się sztuką, pokazał na plamy.
Bez sensu!, wykrzyknęła.
Daj spokój, Grażyno. To piękno!
Czwarty tydzień w sklepie kupił nową zabawkę. Sprzedawczyni wzdychała:
Rozpieszczacie tego kota.
Warto, przyznał nieco nieśmiało Stanisław.
W domu Ryjek przywitał go mrucząc.
Tęskniłeś?, szepnął Stanisław. Ja też.
Kotek przytulił się, a Stanisław poczuł, iż wreszcie ma sens.
Miesiąc później Grażyna przybiegła z prośbą:
Mogę go sfotografować? Wnuczce wyślę.
Oczywiście.
Fotografowali ryjka, który pozował jak model. Grażyna roześmiała się, czego nie słyszała od lat.
Po jej wyjściu Stanisław pomyślał: Grażyna się zmieniła, stała się miła. Czy to ja tak postrzegam?.
Rano zastała go cisza, niepokojąca cisza.
Ryjek? zawołał, wstając na nogi.
Brak odpowiedzi. Brak typowego stukotu po podłodze.
Gdzie jesteś, bracie?.
Przeszukał pod kanapą, w szafie, za lodówką. Nic. Na stole stała miska z karmą, nie dotknięta. Serce ścisnęło się w piersi.
To niemożliwe, wymamrotał.
Obszukał całe mieszkanie jeszcze dwa razy, ale nie było śladu po kocie.
Balkon! przypomniał sobie. Pobiegł na loggię. Okno było otwarte, a na podłodze leżały kawałki glinianego doniczka.
O Boże, pomyślał. Mógł spaść!.
Czwarty piętro. Dół surowy beton.
Zaczął biegać po podwórku, zaglądał pod krzakami, pod samochodami, w piwnice. Ryjek! Gdzie jesteś? wołał, a przechodnie patrzyli z współczuciem.
Dzień dobry, panie, co się stało? zapytała młoda mama z wózkiem.
Zgubił się kot, wymamrotał ze łzami w oczach.
Może po prostu się wyprowadza? To się zdarza.
Wrócił już zmęczony, usiadł przy pustej misce i patrzył w nią, jakby czekał na cud.
Nagle pukanie. To Grażyna.
Stasiu, krzyczałeś na podwórzu Co się stało?
Rojek zniknął. Może spadł z balkonu, może uciekł. Nie wiem.
Sprawdzałaś wszystkie piwnice?
Tak, wszędzie.
Może ktoś go wziął? Przygarnił?.
Myśl o tym przytłoczyła go jeszcze bardziej.
Nie wiem, Gąsiu, wyznał, używając jej imienia po raz pierwszy. Głowa nie działa.
Nie martw się tak, znajdziemy go. Koty są sprytne, wyjdą z tego.
Słowa nie niosły pociechy. Nocą nie zaznał snu, nasłuchując drzwi, licząc, iż usłyszy znajome mruczenie. Została tylko cisza.
Do poranka doszedł do wniosku, iż bez kota nie da radę żyć. Ryjek stał się częścią jego samego.
Następnego dnia od świtu do zmierzchu chodził po dzielnicy, pokazując przechodniom zdjęcie: Zaginął kot Ryjek, biały piersiak, rudy ogon.
Ludzie kręcili głowami. W sklepie zoologicznym sprzedawczyni zaoferowała:
Zróbmy ogłoszenie w internecie, na tablicach.
O nie, nie znam się na tych rzeczach.
Pomogę! Daj zdjęcie, rozdamy wszędzie.
W sieci pojawił się post: Zaginął kot Ryjek. Ulica Mieszczańska. Nagroda gwarantowana. Telefon milczał.
Trzeci dzień przybliżył go do pogodzenia się. Stał przy oknie, patrząc w pustą przestrzeń, myśląc, jak gwałtownie życie się przekręciło.
Miesiąc temu wszystko było przewidywalne, a potem pojawił się Ryjek chaos, ciepło, śmiech. A potem odszedł, zostawiając pustkę głębszą niż dotychczas.
To chyba los, mruknął, patrząc w swoje odbicie. Stary nie zasługuje na szczęście, tylko na spokojny kryzys.
Jednak serce nie chciało się poddać. Chciało znów usłyszeć mruczenie, poczuć, iż jest potrzebny.
Pod koniec trzeciego dnia wypił herbatę, żeby zająć ręce. Nagle w oddali usłyszał ciche miauknięcie.
Najpierw pomyślał, iż to wyobrażenie, ale dźwięk powtórzył się, żałosny i rozciągnięty.
Wstał, wybiegł na klatkę schodową.
Ryjek?! krzyknął.
Milczenie.
Wspiął się na wyższe piętro.
Ryjek! Jesteś tam?
Wtedy zobaczył go w szczelinie przy oknie drugiego piętra. Kotek drżał, brudny, ale żywy.
Boże Jak tam wpadłeś? zachichotał, nie mogąc powstrzymać łez. Delikatnie otworzył okno i wyciągnął zmarzniętego futrzaka.
Kotek ledwo poruszał się, ale kiedy przytulił go do siebie, zamruczał słabym głosem.
Głupiutku Czemu tak ze mną? Znalazłeś go, znalazłeś.
W domu podawał mu ciepłe mleko, karmę w małych miseczkach. Wieczorem kot znów nabrał sił, choćby zabawiał się łapką.
No i super, rzekł z uśmiechem przez łzy. Teraz jest w porządku.
Teraz jest styczeń. Trzy miesiące od tego, jak Ryjek zamieszkał, i miesiąc od jego krótkiej nieobecności. Stanisław stoi przy oknie, ogrzany słońcem. Ryjek leży na parapecie w promieniu, gruby i zadowolony.
Nabierasz wagi, przyjacielu, żartuje Stanisław. Stałeś się prawdziwym domowym królem.
Kotek tylko mruczy, zamykając oczy.
Nagle usłyszał pukanie. To Grażyna.
Czy mogę wejść? zapytała, przyglądając się kotu.
Wchodź, Galu.
Grażyna przyniosła herbatę i własnoręcznie urobioną myszkę z wełny.
Jak nasz król? gładziła Ryjka.
Żyje jak w bajce je, śpi, a ludzie się denerwują.
A pan nie żałuje, iż go przyniósł? dopytała.
Stanisław spojrzał na pełen chaos mieszkania: zabawki, miseczki, sierść na dywanie. Porządek nie istnieje, ale życie tętni.
Nigdy nie żałowałem, odpowiedział szczerze.
Myślisz, iż może i ja powinnam wziąć kota? Nuda mnie dopada.
Zrób to! Tylko od razu do weterynarza, szczepionek i tak dalej.
Wiesz wszystko, co?.
Uczę się, mrI tak, w naszym małym królestwie każdy dzień kończy się mruczeniem Ryjka i zapachem świeżo zaparzonej herbaty.






