Waska wygonili. Znowu. Trzeci raz w jego krótkim życiu. Jakoś mu się nie szczęści.

4 dni temu

Mruczka wyrzucili. Znowu. Trzeci raz w jego krótkim życiu. Jakoś mu się nie udawało.

Dopiero rok skończył, a już z trzech rodzin go pozbyli. No, może nie od razu wyrzucili. Najpierw przekazywali go z rąk do rąk. A potem…

Potem po prostu wynieśli przed dom, odeszli kawałek i wsadzili do śmietnika. Uciekli, żeby nie mógł znaleźć drogi z powrotem. A on choćby nie próbował.

Od razu wszystko zrozumiał. Po wyrazie twarzy faceta. Jego żona była bardzo smutna, gdy Mruczek podrapał nową, skórzaną sofę.

Bardzo drogą. To ona wydała wyrok. A facet? Co facet? Zawsze się ze wszystkim zgadzał.

Wziął pod pachę rocznego kota i poszedł do śmietnika w sąsiednim podwórku.
Mruczek choćby by za nim nie pobiegł. Nie, nie pobiegł. Widział wyrok w jego oczach i rozumiał.

Wszystko na nic. Mógłby chociaż pożegnać się po ludzku. Pogłaskać na pożegnanie. Przeprosić. A tak…

Wyszło jakoś nieludzko. Jakby wylało się wiadro śmieci.

Mruczek westchnął i zaczął grzebać w odpadach, szukając czegoś do jedzenia. Znalazł stare kawałki kurczaka. Wyszedł spod zielonego kontenera i usiadł obok. Patrzył na słońce.

Mrużył oczy, ale nie odwracał wzroku. Od tego wielkiego, jasnego kręgu biło ciepło. I bardzo mu się to podobało.

To były ostatnie promienie. Letnie, jesienne, zimowe. Małe ocieplenie. I lód w jego sercu trochę stopniał.

Ale w duszy Mruczka zamarzło.

Wieczór i noc były zimne. Po zachodzie słońca wiatr i mróz wzięli się do roboty.

Rudy kotek marzł. Nie miał pojęcia, gdzie iść ani jak się schować, więc…
Znalazł wielką kupę zeschłych, rudych liści i wpełzł między nie. Zwinął się w kłębek. Najpierw było bardzo zimno i drżał, ale potem…

Potem, gdy jego rude futro zesztywniało od wiatru zmieszanego z lodowatym deszczem, jakoś zrobiło mu się cieplej i drżenie ustało. Głos w głębi szeptał dobre słowa.

Kołysały go i namawiały, by zamknął oczy i zapomniał o wszystkich przykrościach.

“Zwiń się jeszcze bardziej i śpij. Śpij, śpij, śpij.” Czuł też ciepło.

Ciepło rozlewało się po jego zesztywniałym ciałku.

To takie proste. Wystarczy się poddać, a wszystko minie. I nadejdzie spokój. Odejdą ból i smutek.

Mruczek westchnął po raz ostatni i zgodził się. Po co walczyć? Dla czego?

Przecież jutro czeka go ten sam chłód i głód. I to samo zapragnienie, by zamknąć oczy i nigdy, nigdy więcej ich nie otworzyć.

Latarnie na ulicy zapaliły się najpierw gdzieś daleko. Mruczek spojrzał na nie po raz ostatni. Często patrzył na ich światło ze swojego okna. Rudy kot wchłonął je w siebie, a jego oczy błysnęły w ciemności, która gasła.

Ten ostatni błysk przyciągnął uwagę małej rudej dziewczynki. Szła z tatą do domu. Szarpnęła go za rękaw.

Tam powiedziała Tam w liściach ktoś jest.

Nikogo tam nie ma burknął tata, szczękając zębami z zimna. Ch

Idź do oryginalnego materiału