Hanno Wasylówno, trzeba pozwolić dziewczynce się rozwijać. Takie bystre umysły nie trafiają się często. Ma wyjątkowy dar do języków i literatury. Żebyście tylko widzieli jej prace!

polregion.pl 7 godzin temu

Halino Wacławo, trzeba dziewczynce dalej się uczyć. Takie światłe głowy rzadko się trafiają. Ma szczególny dar do języków, do literatury. Żebyś pani widziała jej wypracowania!

Mojej córce były trzy lata, gdy znalazłam ją pod mostem, w błocie. Wychowałam jak rodzoną, choć ludzie szeptali za plecami. Teraz jest nauczycielką w mieście, a ja wciąż mieszkam w swojej chatce, przebierając wspomnienia jak drogocenne paciorki.

Podłoga skrzypnęła pod nogą po raz setny myślę, iż trzeba by ją naprawić, ale jakoś ręce nie sięgają. Usiadłam przy stole, wyjęłam swój stary pamiętnik. Strony pożółkły jak jesienne liście, ale atrament wciąż przechowuje moje myśli. Za oknem zamieć, brzoza kołacze gałęzią, jakby prosiła się do środka.

Czego się tak rozrabiasz? mówię do niej. Poczekaj trochę, wiosna przyjdzie.

Śmieszne, oczywiście, rozmawiać z drzewem, ale kiedy żyjesz sama, wszystko wokół wydaje się żywe. Po tych strasznych czasach zostałam wdową mój Stefan zginął. Jego ostatni list wciąż przechowuję, pożółkły od czasu, wytarty na zagięciach tyle razy go czytałam. Pisał, iż niedługo wróci, iż mnie kocha, iż będziemy żyć szczęśliwie A tydzień później dowiedziałam się prawdy.

Dzieci Bóg mi nie dał, może i lepiej w tamtych latach nie było czym ich wykarmić. Przewodniczący kołchozu, Mikołaj Iwanowicz, ciągle mnie pocieszał:

Nie martw się, Halino. Jeszcze młoda jesteś, wyjdziesz za mąż.

Już nigdy nie wyjdę odpowiadałam stanowczo. Raz kochałam, wystarczy.

W kołchozie pracowałam od świtu do zmierzchu. Brygadzista Piotrowicz potrafił krzyczeć:

Halino Wacławo, idź już do domu, czas późny!

Zdążę odpowiadałam. Dopóki ręce pracują, dusza się nie starzeje.

Gospodarstwo miałam niewielkie koza Maryśka, uparta jak ja sama. Pięć kur budziły mnie lepiej niż jakikolwiek kogut. Sąsiadka Klaudia często żartowała:

Ty chyba nie indyk? Czemu twoje kury krzyczą najwcześniej?

Ogród trzymałam ziemniaki, marchew, buraki. Wszystko swoje, z ziemi. Jesienią robiłam przetwory ogórki kiszone, pomidory, grzyby marynowane. Zimą, bywało, otworzy się słoik i nagle lato wraca do domu.

Tamten dzień pamiętam jak dziś. Marzec był mokry, wilgotny. Rano mżyło, wieczorem przymroziło. Poszłam do lasu po chrust piec trzeba było napalić. Po zimowych wichurach leżało pełno gałęzi, tylko zbierać. Nazbierałam wiązkę, wracam koło starego mostu, słyszę ktoś płacze. Najpierw myślałam, iż to wiatr. Ale nie, wyraźnie, po dziecięcemu łka.

Zeszłam pod most, patrzę mała dziewczynka siedzi, cała w błocie, sukienka mokra, podarta, oczy przerażone. Gdy mnie zobaczyła zamilkła, tylko drży cała jak osikowy liść.

Czyjaś ty, maleńka? pytam cicho, by nie przestraszyć bardziej.

Milczy, tylko mruga oczkami. Usta sine od zimna, ręce czerwone, spuchnięte.

Zmarzła na kość mówię bardziej do siebie. Chodź, zaniosę cię do domu, ogrzejesz się.

Wzięłam ją na ręce lekka jak piórko. Owinęłam w moją chustę, przytuliłam do piersi. A sama myślę co to za matka, co dziecko pod mostem zostawia? W głowie się nie mieści.

Chrust musiałam rzucić nie było już do niego głowy. Całą drogę do domu dziewczynka milczała, tylko kurczowo trzymała się mojej szyi zmarzniętymi paluszkami.

Gdy przyniosłam ją do domu, sąsiedzi już czekali wieści po wsi rozchodzą się szybko. Klaudia pierwsza przybiegła:

Jezu, Halino, skąd ją wzięłaś?

Pod mostem znalazłam mówię. Porzucona, widać.

Ojej, jaka bieda załamała ręce Klaudia. I co z nią zrobisz?

Jak to co? Zostawię u siebie.

Oszalałaś, Halino? to już baba Agata podeszła. Gdzie tobie dziecko? Czym je wyży

Idź do oryginalnego materiału