Dziś w dzienniku muszę opisać coś, co wstrząsnęło całą naszą ulicą. Sąsiedzi słyszeli dziwne odgłosy dobiegające z opuszczonej kamienicy przy ulicy Dąbrowskiego. Kiedy na miejsce przyjechała policja, znaleziono coś potwornego.
Otrzymaliśmy telefon na komendę mężczyzna, głos pełen niepokoju, mówił, iż z sąsiedniego domu słychać jęki i trzaski. Nie wiedział, co się dzieje, ale błagał o natychmiastową interwencję. Wysłano patrol z psem służbowym, owczarkiem niemieckim o imieniu Burek. Rozmawiali z mieszkańcami, ale nikt nic konkretnego nie widział tylko starszy pan, pan Nowak, wspomniał, iż w nocy słyszał stłumiony jęk, ale myślał, iż to telewizor u kogoś obok.
Kamienica wyglądała na zrujnowaną krzywy płot, wyblakłe drzwi, okna zasnute kurzem. Gdy weszli do środka, zrobiło się jeszcze dziwniej. W głównej izbie podłoga była niemal całkiem zniszczona deski połamane, a na środku wielka szczelina, ciągnąca się w ciemność. Powietrze było ciężkie, wilgotne, jakby dom lada chwila miał się zawalić.
Burek nagle zastygł w miejscu, a potem zaczął gwałtownie szczekać i drapać łapami przy krawędzi dziury. To nie było zwykłe zachowanie coś tam było. Policjanci wymienili spojrzenia. Jeden z nich, komisarz Kowalski, sięgnął po latarkę i ostrożnie zajrzał w głąb. To, co zobaczył, zamroziło krew w żyłach.
Najpierw nic nie było widać tylko kurz i gruz. Ale potem światło odbiło się od czegoś człowieka. Leżał nieruchomo na dnie, przysypany belkami i ziemią, ledwo widoczny pod warstwą błota. Nieprzytomny, ledwo oddychający.
Okazało się później, iż to właściciel domu, pan Wiśniewski. Kilka dni wcześniej w okolicy były drobne wstrząsy, a fundamenty tej starej kamienicy nie wytrzymały. Część podłogi zapadła się, a on wpadł w dziurę, uderzając głową. Leżał tak przez dni, nie mogąc wołać o pomoc.
Gdyby nie telefon sąsiada i Burek, który wyczuł go w tej jamie kto wie, czy pan Wiśniewski by przeżył. Zabrano go gwałtownie do szpitala. A Burek? Jak mówili policjanci tego dnia nie tylko uratował życie. Wydarł człowieka ziemi.