30 listopada 2025
Dziś znowu musiałem ruszyć w poszukiwaniu nowego schronienia i pożywienia, choć moje łapki już nie wytrzymały utrzymywać wymordowanego, chorego ciała. Doskonale rozumiałem, iż nikt tu nie czeka trzeba wciąż się wkradać gdzieś dalej, szukać azylu i pożywienia, a moje kończyny już nie utrzymywały wyczerpanego organizmu.
Wanda Wąsik od zawsze była osobą odpowiedzialną. W przedszkolu pilnowała, by dzieci odkładały zabawki na miejsce. W szkole była odpowiedzialna za rozkład dyżurów. Na studiach przewodziła grupie projektowej, a w pracy dobrowolnie zbierała fundusze na firmowe przyjęcia i prezenty dla współpracowników. Poczucie obowiązku zdawało się być wplecione w jej charakter.
Dlatego, gdy mieszkańcy jednogłośnie wybrali ją na zarządcę naszego kamienicy przy ulicy Jana Pawła II w Warszawie, Wanda nie była zaskoczona. Mimo młodego wieku z zapałem podjęła się zadania.
Wando, na czwartej kondygnacji Królowie przekomarzają się do późnej nocy, nie da się wyspać narzekała starsza sąsiadka, pani Anna Kowalska.
Wanda wzięła się do porządku, przemawiając tak przekonująco do zakłócających spokój mieszkańców, iż najgłośniejsze głosy przyznały się do winy i obiecały zmiany.
Wando, ktoś po prostu wyrzuca śmieci na podłogę zamiast do kontenera! jęczały inne lokatorzy.
Wanda stała na krawężniku, przyglądając się bałaganowi, i bezlitośnie zawstydziła ich. Korytarz lśnił czystością, a przy wejściu rozkwitał radosny kwiatowy ogródek. Była dumna z porządku. Czasem stawała przed budynkiem, by podziwiać efekty swojej pracy. Wszystko było tak, jak należało, a ona radziła sobie jak rasowa dziewczyna.
Wszystko trwało spokojnie, aż pewnego dnia pojawił się przed drzwiami pies.
Brudny, kudły zarośnięty, szczeniak o czerwonobrązowej sierści, który wyczerpany wpadł do naszego podwórka i schował się pod balkonem, by przetrwać noc.
Pierwsze zauważyły to dzieci. Podbiegły do niego, ale matki, wyczuwając niebezpieczeństwo, wydały krzyk:
Natychmiast z powrotem! To może być niebezpieczne!
Złapały dzieci i odciągnęły nieszczęsnego zwierzaka:
Schowaj się stąd! Heban! Idź już!
Pies próbował wstać, nie udało się. Potem próbował się czołgać, ale i to okazało się za trudne. Zaczął szlochać, patrząc na krzyczących ludzi. Łzy cicho spływały po jego pysku.
Matki były przytłoczone. Wydawało się, iż sytuacja wymaga zdecydowanego działania, ale wezwanie schroniska lub policji wydawało się przesadą. Wtedy na podwórzu pojawiła się Wanda jedyna nadzieja:
Tam jest pies! krzyknęły jednocześnie. Wando, załatw to! To niebezpieczne!
Wanda podeszła bliżej, zerknęła pod balkon. Nasze spojrzenia się spotkały jej surowe, jego zdezorientowane.
Pies westchnął, podjął kolejny bezskuteczny ruch, by się wydostać. Zrozumiał, iż tu nie ma dla niego miejsca. Nie miał siły ani chodzić, ani się poruszać. Z ust wydobył się cichy jęk.
Serce Wandzie się kraść.
Wygląda na to, iż ma złamaną łapę rzekła głośno. Trzeba go do weterynarza.
Matki spojrzały na siebie. Wszyscy myśleli: Tylko nie my mamy wszystko posprzątać! i pośpiesznie wciągnęły dzieci do domu:
Do roboty! Dzieci też muszą iść spać! No dalej, Wando, zrób to!
Zostawiły Wandę samą z porzuconym zwierzęciem.
Wanda westchnęła, sięgnęła do torby i przeliczyła, czy stać ją na weterynarza. Nie mogła go podnieść nie tylko był brudny, ale i ciężki.
Szukała pomocy i zauważyła, iż przed kamienicą wjeżdża stary Zygmunt, który prowadził auto marki Fiat 126p, używanego przez rodzinę Królów od lat.
Z samochodu wyskoczył Leon Król.
Co za szczęście, iż przyjechał pan na pomoc! Co tu się dzieje? mrugnął szeroko.
Potrzebuję wsparcia odpowiedziała poważnie Wanda, a Leon skinął głową.
Leon podszedł, zauważył psa.
Twój?
Oczywiście, iż nie! wykrzywiła się Wanda. Trzeba mu pomóc. Weterynarz jest blisko, ale nie mam jak go przewieźć.
Leon przyjrzał się psu, potem swojemu samochodowi, i westchnął:
Znam mojego szefa Lenkę złość go dopadnie, jeżeli się dowie! Ale co to za człowiek, który nie pomoże w dobrej sprawie?
Rozłożył w bagażniku starą poduszkę i położył na niej zwierzaka.
Jedziemy ratować! Ty załatwisz wszelkie kłopoty, ja załatwię transport!
Jasne! obiecała Wanda, po czym zwróciła się do psa: Chodź, mały, jedziemy do lekarza. Trzymaj się.
Pies pozwolił się podnieść, nie sprzeciwił się. Wanda głaskała go po drodze i cicho uspokajała.
Wanda i Leon przywieźli psa do przychodni weterynaryjnej. Tam przywitał ich młody lekarz Paweł, z nieco rozczochranymi włosami i poważnym wyrazem twarzy. Dokładnie zbadał chorego, założył szynę na złamaną łapę i wypisał leki.
Musi leżeć, ma pęknięcie wyjaśnił lekarz.
Czy jest w ciąży? zapytała zaskoczona Wanda.
Wygląda na to, iż tak przytaknął.
Co z nią zrobić? dopytywała niepewnie.
Nie mogę jej wziąć do domu odrzekł Leon. Lenkę wypędziłby z podwórka.
Nie mam możliwości dodała cicho Wanda.
Wszyscy musieli gwałtownie znaleźć rozwiązanie.
Zbierzmy wszystkich mieszkańców! Razem wymyślimy coś! zaproponował stanowczo Leon.
Mam nadzieję, iż tak podkreślił lekarzcy. Za tydzień proszę przynieść ją z powrotem na kontrolę. Jak się nazywasz?
Wanda odpowiedziała, podając imię.
A jak ma na imię pies? zapytał lekarz.
Wanda i Leon spojrzeli na siebie. Nie znali imienia brakował obroży i karty.
Agata! pierwsze, co przyszło Wandzie do głowy.
Pies podniósł uszy, spojrzał na Wandę.
Podoba ci się imię? Będziesz nazywać ją Agatą? zapytała delikatnie.
Pies kichnął.
Zgodził się odnotował uśmiechnięty lekarz. Możecie zabrać Agatę. Jestem pewien, iż będziecie z niej szczęśliwi.
Kiedy trójka wróciła do kamienicy, czekał na nich surowy Lidia Król, stojąca przy schodach z rękoma skrzyżowanymi na biodrach.
Gdzie to było? zapytała, ale kiedy zobaczyła Leona z psem w ramionach, ucichła, a oczy jej rozszerzyły się ze zdumienia.
Lidia, to tylko pies wpadł do budynku i jest w ciąży Zabraliśmy go do weterynarza tłumaczył Leon. Myśleliśmy zrobić mu miejsce pod balkonem Co za smutna sprawa.
W takim zimnym miejscu pod balkonem?! wybuchła Lidia. Musi mieć ciepło i dom!
Dlatego chcemy porozmawiać z sąsiadami kontynuował Leon. Może wspólnie znajdziemy rozwiązanie.
Ku naszemu zdziwieniu Lidia nie sprzeciwiła się. Matczyny instynkt wzięła górę. Razem z Wandą przeszliśmy po mieszkaniach i wezwaliśmy wszystkich na nadzwyczajne zebranie.
Nikt nie chciał przyjąć psa, ale pojawił się pomysł: zbierzmy fundusze na budkę dla psa, postawmy ją pod balkonem i załóżmy mały fundusz na jedzenie.
Tak Agata w końcu miała własny dom.
Mała, przytulna budka pojawiła się pod budynkiem, jak miniaturowy domek. Wnętrze wypełniono miękkimi szmatkami i wygodnym legowiskiem. Agata ostrożnie weszła, uważając, by nie obciążać krzywej łapy.
Powinniśmy napisać zgłoszenie do starosty zasugerowała Wanda. Niech będzie wszystko formalne.
Mieszkańcy gwałtownie podpisali dokument, a Wanda z własnej ręki zanieśliła go na komisariat. Na szczęście zostali przyjęci z wyrozumiałością i oficjalnie zezwolono psu na przebywanie na terenie kamienicy.
Gdy wróciłem do swojego niewielkiego mieszkania, poczułem satysfakcję z wypełnionego obowiązku, ale sen nie przyszedł. Po kilku próbach ubrałem się i wyszedłem zobaczyć Agatę.
Jak się masz? zapytałem, siadając na ławce.
Piesię podłyknął cicho. Było już cieplej, ból słabł, a najważniejsze miał przy sobie człowieka, któremu zaczynał ufać.
Wracam do ciebie obiecałem. A później wymyślimy coś jeszcze lepszego
Nie wiedziałem jeszcze, co los jeszcze przygotuje.
Obiecałem Agacie, iż będę ją woził do weterynarza tak długo, aż wyzdrowieje. Młody lekarz Paweł nie tylko będzie dbał o czerwoną suczkę, ale i o odpowiedzialną, szczerą Wandę. niedługo zaproponował jej rękę, a razem z Agatą wprowadzili się do wiejskiego domu Pawła, gdzie mieści się miejsce dla wszystkich ludzi i zwierząt.
W międzyczasie Lidia Król dowiedziała się, iż oczekuje dziecka, a przyroda w ich okolicy naprawdę się zmieniła. Ich mieszkanie już nie będzie najgłośniejsze w bloku, a kiedy urodziła się mała Zuzanna, choćby najcięższa Anna Kowalska tylko się uśmiechnęła, nie narzekając.
Czwarta kamienica w naszym bloku przeżyła pozytywne zmiany, choć nikt nie pomyślał, iż zaczęło się to w dzień, gdy czerwona suczka pojawiła się pod balkonem.
A ja, choć zmieniłem miejsce zamieszkania, zachowałem niepohamowaną życzliwość. Teraz, grając z Agatą i jej szczenięciem, uśmiecham się i myślę:
Jestem szczęśliwy. Dziękuję Ci, Wszechświecie! Wszystko zaczęło się od naszej Agaty, psa z czwartej kamienicy.
Lekcja, którą wyniosłem: odpowiedzialność i empatia to mosty, które łączą ludzi i zwierzęta, a małe gesty mogą odmienić cały świat.