13 kwietnia, poniedziałek
Dziś rano, stojąc w klatce schodowej przy ulicy Jana Pawła II w Warszawie, trzymałem w dłoniach starą metalową konewkę, jakby była moją jedyną bronią. Na podestu pierwszego piętra, gdzie zwykle stały moje gliniane doniczki z petuniami, geranium i fiołkami, panował chaos: trzy doniczki rozbite, ziemia rozsypana po zużytym linoleum, a płatki leżały jak ofiary burzy. Powietrze w klatce wypełniał zapach wilgoci, pleśni i lekko metaliczny posmak od poręczy. Z mieszkania nr 12 dudniła elektroniczna muzyka z ciężkimi basami.
Stanisława Kowalska, starsza pani w kolorowym szlafroku z nadrukowanymi stokrotkami i siwych włosach zebranych w ciasny kok, spojrzała na sprawcę nowy czarny rower przywiązany łańcuchem do poręczy, stojący dokładnie na miejscu jej kwiatowego ogródka.
Kto to tak uczynił? wymamrotała, a głos jej drżał ze złości. Moje kwiaty! Hodowałam je pół wieku, a tu barbarzyńcy!
Drzwi mieszkania nr 12 otworzyły się z hukiem i na podest wyskoczył Krzysztof, dwudziestosiedmiolatkowy sąsiad w szarej koszulce sportowej i krótkich spodenkach. Jego ciemne włosy były rozczochrane po treningu, a w ręku trzymał butelkę wody z jaskrawą etykietą.
Pani Stanisławo, po co pan krzyczy? odparł, rozglądając się po bałaganie. To przez te doniczki? Mój rower się potknął, no i po prostu spadły. Kupię nowe, spokojnie.
Stanisława skierowała konewkę w jego stronę, woda rozprysnęła się po podłodze.
Kupię? To nie tylko kwiaty, Krzysztofie! To dusza klatki! A wy, młodzieży, tylko burzyć potraficie!
Krzysztof przewrócił oczami, popijając wodę.
Dusza? Babciu, to rośliny. Mój rower jest ważniejszy jeździę na nim do siłowni, mam pracę. A wasze doniczki zajmują cały korytarz!
Z mieszkania wyjrzała Kasia, młodsza siostra Krzysztofa, z jasnymi włosami spiętymi w niechlujny koczek i w ręku podniszczoną książkę psychologii, przygotowującą się do egzaminu na uniwersytecie. Na koszulce oversize widniało napisy Marz o wielkich rzeczach.
Krzysiek, serio? powiedziała, widząc połamane doniczki. Pan Stanisława, przepraszam go, nie pomyślał. Posprzątam.
Stanisława spojrzała na nią z niechęcią, oczy błysnęły pod okularami.
Nie pomyślał? To egoizm, Kasiu! Wy, młodzi, tylko o sobie myślicie! Moje kwiaty cieszyły cały dom, a on je porzucił w śmieci!
Z góry zsunęła się Maria, trzydziestopięcioletnia matka dwójki dzieci z mieszkania nr 15. Pchała wózek z małym synkiem, a dżinsy miała poplamione jabłkowym musem. Za nią szła starsza córka Lidia z plecakiem.
Co za hałas? zapytała Maria, rozglądając się po podestwie. Krzysztof, to ty rozbiłeś kwiaty? Pani Stanisława ma rację, one ozdabiają klatkę!
Krzysztof rzucił butelkę na parapet, stukając w szyby.
Ozdabiają? Połowa już więdnie! Lepiej wymienić żarówki w klatce niż podlewać kwiaty!
Obok pojawił się Oskar, samotny programista z mieszkania nr 10, wystając zza drzwi z laptopem pod pachą. Jego okulary zsuwają się na nos, a koszulka z logo Linuxa jest pomarszczona.
Krzysztofie, nie podnoś głosu powiedział, poprawiając okulary. Kwiaty to ekologia, tlen. A twój rower mógłby stać w piwnicy.
Krzysztof odwrócił się, podnosząc głos.
Ekologia? Oskar, pojawiasz się w klatce raz w miesiącu, siedząc w swoim kodzie! Gdzie mam postawić rower?
Klatka zamieniła się w arenę, a połamane doniczki stały się symbolem wojny między sąsiadami, każdy widzący w kwiatach coś innego.
Następnego dnia konflikt narósł. Stanisława przyniosła nowe doniczki z piwnicy, gdzie trzymała zapas, i demonstracyjnie podlała petunie, mrucząc o nieokrzesanej młodzieży. Jej kolorowy szlafrok falował, a konewka błyszczała pod słabym światłem lampy. Krzysztof, wracając po treningu, zobaczył, iż jego rower znowu stoi w kącie, otoczony pustymi doniczkami, i wezwał siostrę.
Kasiu, co to za cyrk? krzyknął, dłubiąc w doniczkach. Mówiłem, iż potrzebuję miejsca!
Kasia, siedząca przy kuchennym stole w ich mieszkaniu, otoczona notatkami, odłożyła książkę.
Krzysiek, nie zaczynaj. Rozmawiałam z panią Stanisławą powiedziała miękko, ale stanowczo. Jest naprawdę zmartwiona. Może się przeprosisz?
Krzysztof skrzywił się, zrzucając trampki, które z hukiem spadły na podłogę.
Przeprosić? Za co? Ona rozrzuciła kwiaty po całym domu, a ja muszę się dostosować? To mój korytarz też!
Kasia westchnęła, głos stał się łagodniejszy, ale zdecydowany.
To nasz korytarz, Krzysiek. I jej też. Hoduje kwiaty dla wszystkich, a ty je rozbiłeś. Zrozum, iż to dla niej ważne.
Z góry zsunęła się Maria, trzymając małego syna za rękę. Lidia ciągnęła plecak, na którym wisi brelok z jednorożcem.
Krzysztofie, znowu? zapytała Maria, marszcząc brwi. Moje dzieci kochają te kwiaty! Lidia choćby pomagała je podlewać!
Krzysztof machnął rękami, koszulka się podniosła.
Dzieci? Maria, waszym dzieciom nie zależy na kwiatach, biegają po nich!