
pozwól, świecie, iż cię zdefiniuję na własny
sposób, przechrzczę, przesteruję na swoją modłę,
ujmę we własne ramy, chropowatości,
potraktuję eternitem zdartym ze spichrza,
który zbudował mój dziadek.
zatem: myśli samobójcze. małpiątko ucieka
przed lwicą, a inne osłaniają je krzykiem.
destrukcyjniactwo: jedna oblizuje się marząc
o szpiku w niedojedzonych kościach.
utrzymywanie się na powierzchni. niestety,
przez całe lata jedynie z powodu (winy?)
instynktu samozachowawczego.
dziury w łajbie zaklajstrowane woskiem,
a nie żadna hardość i charakter
niczym oporopowrotnik.
a potem: miłość. pojedynkowanie się z samym sobą
na igły magnetyczne. bezustanna chęć
podążania we adekwatnym kierunku.
głęboki oddech. ratowanie się przed dryfem,
płytkimi zakotwiczeniami w dnach:
płynie, proszku. granie na nosie naiwniakom
wierzącym w skrzynie pełne złota uśpione
w ładowniach zatopionych transportowców.
miękkość mchu wyrosłego między
szarymi falami eternitu, zapałka rzucona
w kierunku nadciągającej pirackiej armady.
zwęglające się galeony z drzewa tekowego.
rozdygotane serce małpki,
której udało się umknąć przed pazurami.